Wiosna w turcji z ciasteczkami francuskimi i plecionką z makiem.

Marzec - czas przełomu zimy i wiosny, miesiąc gruntownych zmian, wielu imienin i oczywiście święta kobiet no i zaraz zbliżają się święta wielkiej nocy. Tegoroczny marzec chłodny, zima długi nie dawała za wygrana przypominała śniegiem i zimnym wiatrem, że to jeszcze jej czas. Tak wiec by przywitać wiosnę wybrałem się do słonecznej Turcji. W prawdzie tylko na tydzień ale to już wystarczyło by nacieszyć się ciepłem i słoneczną pogodą. Moj dumny czteroletni wnuk zaprosił mnie do swojego „wiejskiego” przedszkola. Przedszkole we wsi położonej na skraju miasta, otoczone pomarańczowymi sadami to ogromna polana z kilkoma pawilonami. W jednym z nich jest kuchnia, gdzie urządza się imprezy jak urodziny czy inne uroczystości, w największym dzieci spotykają się podczas niepogody. Ale zwykle zajęcia odbywają się na centralnym placu lub pod zadaszeniem, gdzie jest wspolny stół do pracy. Tam się maluje wycina lub lepi z gliny. Obok jest piaszczysty plac zabaw ze zjeżdżalniami. Wszystkiego pilnuje sunia Lara, łącznie z kurami i kogutami i barankami. A tylko gąsior się nie słucha i usiłuje wszystkich podszczypywać. Przedszkole odwiedzają liczne delegacje, nawet była tam delegacja polska, Oczywiście dzieci maja wspólne posiłki. Ale każde przynosi swoje ale częstują się wzajemnie. Wylatując z Polski zaopatrzyłem się w ciasteczka francuskie i plecionki z makiem z Nowej Piekarni. Nawet nie spodziewałem się że tak się przydadzą. Dałem dwie torebki ciastek wnukowi, by podzielił się z kolegami. Po pewnym czasie, po skończonym posiłku, przybiegł do mnie wołając; „dziadku wszystkim bardzo smakowały ciasteczka ale dałem im po jednym resztę zjadłem sam”. No świetnie, cieszę się - zaśmiałem się chwaląc wyczyn czterolatka. No a potem były spacery nad morzem i wspaniałe desery przy kawie w kafejkach plażowych i nawet już można było posiedzieć przy wieczornych grillowanych przysmakach. Słoneczko grzało, pomarańcze i cytryny dojrzewały w ogrodach i na zieleniach miejskich, służby podcinaly liście palmowe i to był znak że zbliżają się święta Wielkanocne, czas wracac do domu. Pożegnałem rodzine, wsiadłem w samolot, by po dwóch godzinach wyładować w pyrzowicach. Deszcz lał, było zimno i żadnego transportu w kierunku domu. Złapałem taxi i nocą dojechałem. Jaka inna rzeczywistość, na pociechę przywitano mnie z pyzami ziemniaczanymi z mięsem z Nowej Piekarni. Na pocieszyłem sie gdy to smakowite danie stanęło na stole. Nie ms jak prawdziwie polska potrawa. 

Komentarze